Wczoraj pobiegłem mój pierwszy półmaraton w życiu, nigdy nie
pokonałem tego dystansu nie tylko na zawodach, ale także na treningu ;-) Jak
wyszło? Poczytajcie (mój nr startowy to 3427):
Niedziela 8 grudnia zaczęła się w
Toruniu bardzo obiecująco. Od rana świeciło słońca, a niebieskie niebo dobrze
nastrajało na bieg w świątecznej atmosferze. Po śniadaniu wyszedłem na zewnątrz,
żeby trochę rozruszać nogi i sprawdzić temperaturę. Zima nie odpuszczała, było
nieco poniżej 0 st. Postanowiłem ubrać się raczej lekko i wystartować bez kurtki, w
końcu mierzyłem w dość konkretny wynik, poniżej 1:40 więc nie miał być to spacerek.
Gdy byłem gotowy szybkim krokiem udałem się pod toruńskie lodowisko
Tor-Tor skąd odjeżdżały autobusy na nowy most, na którym była linia startu.
Wokół lodowiska już kłębiły się tłumy Mikołajów, ubranych identycznie jak ja –
w czerwoną koszulkę i mikołajową czapkę od organizatora. Przejazd autobusem
zajął dosłownie kilka minut, następnie szybkie siku (nie jestem mistrzem w
staniu w kolejce do toitoi’a ;) i zacząłem rozgrzewkę. Dość nietypową, bo na
moście zjawili się Mikołajowie chyba z całego Świata i nie było wiele miejsca
na bieganie. Na koniec kurtkę oddałem do depozytu i ustawiłem się gdzieś w 1/3
stawki, chowając się w ponad 4-tysięcznym tłumie Mikołajów. Niestety dość długo
czekaliśmy na start, bo przemówieniom „ważnych” torunian nie było końca, w
dodatku z niejasnych dla mnie powodów około 10 minut czekaliśmy na
spóźnialskich biegaczy, którzy niespiesznym krokiem szli w stronę startu. Nie
rozumiem jaki jest sens, żeby 4 tys. ludzi czekało 20 minut na mrozie na
spóźnionych 100 osób i słuchało przemówień polityków.
Wszystko to jednak poszło
w niepamięć, gdy wystrzeliła armata oznaczająca start. Pierwszy kilometr
pobiegłem poniżej założeń, bo blokował mnie tłum wokoło i zwyczajnie nie dało
się przyspieszyć. Gdy już opuściliśmy most można było „złapać” własne tempo.
Słońca niestety wystarczyło tylko do ok. 5km, potem zrobiło się pochmurno i w
związku z tym zimno. Do 10km udało mi się utrzymać równe, dobre tempo, na 9km
wypiłem nieco wody. Od tego momentu biegliśmy przez las.
Na leśnych
(oblodzonych) ścieżkach nieco przyspieszyłem i na 14km zacząłem odczuwać
zmęczenie. Na szczęście kibice i biegacze na trasie pomagali utrzymać
motywacje. Kontrolowałem czas na zegarku i widziałem, że biegnę na granicy
wyniku 1:40. Ostatnie kilometry były walką z samym sobą, żeby utrzymać tempo,
co wiązało się z narastaniem wysiłku. Z daleka słychać już było wrzawę na
stadionie i można było odkręcić pełen gaz. Na pierwszym wirażu stadionu
przybiłem jeszcze "piątkę" z Radosławem Dudyczem i poleciałem do mety ostatkiem
sił.
|
Na pierwszym planie R. Dudycz |
W taki sposób udało mi się złamać 1:40 a mój wynik (wg pomiarów datasport) prezentuje się
następująco:
1:38:58, co daje średnią 4:41/km. Pozwoliło to na zajęcie 389
miejsca w kat.OPEN, 68 miejsca w kat. M20 i 49 miejsca wśród studentów ;)
Najbardziej cieszę się z uzyskanego czasu i tego, że udało mi się pomimo braku
doświadczenia biec równo i przyspieszać na kolejnych etapach biegu, w dodatku nie popełniłem błędów dietetycznych, które zdarzały mi się wcześniej. Tutaj
wnioski z analizy międzyczasów:
5km:
23:55
msc.488
10km:
48:02
msc.495
15km:
1:11:04
msc. 474
Meta:
1:38:58
msc. 389
Łatwo policzyć, ze pierwsze 10km biegłem równo mniej więcej po 24minuty/5km.
Trzecią „5” pobiegłem w 23minuty a ostatnie 6km w niecałe 27 minut. Na
ostatnich 6 kilometrach udało mi się wyprzedzić ponad 80 osób.
Po biegu długo dochodziłem do siebie, a organizm nie chciał za bardzo przyjmować
jedzenia. Organizatorze postarali się o duży namiot, w którym można było napić się
herbaty i zjeść w zupę czy drożdżówkę.
A
tutaj film jak to wyglądało od środka, w tle dzwoniące medale ;)
Na koniec jeszcze stanie w kolejce do depozytu (słaba organizacja) i wolnym
truchtem, uciekając przed zimnem poszliśmy na pizzę z wspierającą mnie
Ładniejszą Połową ;) Pizzy nie zjadłem za dużo, za to wypiłem ponad litr płynów
i zażyłem aspirynę, bo zaczęły mnie meczyć dreszcze. Myślałem, że choroba
gotowa, ze zarazki tylko czekały żeby mnie zaatakować, gdy będę słaby po długim
wysiłku w zimnie. Teraz, gdy to pisze, dzień później okazuje się że była to
chyba taka reakcja organizmu na zmęczenie, bo po chorobie ani śladu. Nawet mam
ochotę pobiegać, ale dla odmiany i odciążenia stawów pojeżdżę na rowerze.
Podsumowując: bez wątpienia Półmaraton Świętych Mikołajów wyróżnia się na
biegowej mapie Polski. Dodatkowo charytatywny charakter biegu zachęca do
wzięcia udziału. Chociaż do medali nie przywiązuje zbytniej wagi, ten jest chyba
najbardziej oryginalny z mojej skromnej kolekcji i jeśli ktoś lubi takie
gadżety na pewno mu się spodoba. Najbardziej motywująca była jednak atmosfera
wesołego, biegowego święta, kibice skandujący i bijący na brawa na całej
długości trasy (nawet w środku lasu!). Będę ten bieg bardzo mile wspominał, tak
samo jak Toruń i każdemu polecam zarówno miasto, jak i start w tym Świątecznym Półmaratonie.