środa, 4 czerwca 2014

Jak trenować w trakcie i po infekcji?


Artykuł ukazał się również na stronie http://treningbiegacza.pl/powrot-do-treningow-po-chorobie

Czy można ćwiczyć podczas przeziębienia? Jak szybko po chorobie można wrócić do treningów? Te dwa pytania wydają się stale zaprzątać głowę amatorów biegowego stylu życia. A jeśli ktoś raz wejdzie do rzeki zwanej „bieganiem”, to na tyle trudno mu ją opuścić (i dobrze!), że nawet kilkudniowy rozbrat z ukochaną pasją powoduje frustrację, złość i determinację, by jak najszybciej wrócić do „uzależnienia”.  Pojawiają się myśli, że założenia treningowe i ambitne cele sportowe nie mogą poczekać. Przecież zapisy zrobione, start opłacony, wyjazd na zawody zaplanowany. A ta nieszczęsna choroba pojawia się akurat teraz, gdy jest najmniej pożądana i dokucza najdotkliwiej. Co teraz zrobić: biec czy dać sobie spokój? Trenować czy nie? Jak szybko wrócić do normalnego trenowania i czy zdążę zregenerować się przed startem?

Jeśli również Tobie przydarzyła się podobna sytuacja, to poniższy artykuł jest po to, by rozwiać w tym temacie Twoje wątpliwości. Przede wszystkim jednak ma Ci pomóc w racjonalny sposób wrócić do pełnej sprawności bez uszczerbku na zdrowiu. Miłej lektury!
Powszechnie wiadomo, że wysiłek fizyczny przynosi poprawę odporności organizmu. Oczywiście stosowany w umiarkowanych ilościach.  Naukowcy pokusili się o wyznaczenie tygodniowego kilometrażu, którego przekroczenie ma tą odporność pogarszać. Granicę tą ma stanowić 100 km tygodniowo. Wyliczenia te wydają się mocno wątpliwe, bo sprawa jest wybitnie wieloczynnikowa. Inaczej wygląda sytuacja w przypadku zaburzonej równowagi zdrowotnej. Podczas choroby organizm walczy z infekcją i należy pomóc mu uporać się z problemem bez dokładania kolejnych obciążeń, jakimi są intensywne wysiłki fizyczne.


Najczęstszymi chorobami, jakie dotykają biegaczy, zwłaszcza w okresie wiosenny i jesiennym są przeziębienia. Zwykle to  infekcje wirusowe górnych dróg oddechowych. Zazwyczaj towarzyszy im katar, kaszel i podwyższona temperatura ciała. Jest takie powiedzenie, że „leczone trwają tydzień, nieleczone 7 dni”. Jest w nim sporo prawdy, gdyż wszystkie leki stosowane w takich przypadkach działają jedynie objawowo, a organizm musi poradzić sobie z infekcją sam. Do zestawu najczęstszych chorób należałoby dodać również bakteryjne zapalenie gardła – potocznie zwane anginą i ostre zapalenie oskrzeli, które może mieć etiologię zarówno wirusową, jak i bakteryjną. Te choroby jednak wymagają konsultacji z lekarzem i niejednokrotnie leczenia farmakologicznego.




Trenować, nie trenować? – oto jest pytanie!

 

W związku z tym, że artykuł skierowany jest do amatorów biegania, którzy biegają dla przyjemności i własnego zdrowia, odpowiedź na pytanie: „Czy biegać w trakcie choroby?” Może być tylko jedna – NIE. Nikt z nas nie zarabia na życie bieganiem. Jest to nasza pasja, coś co daje radość. Dbając przy tym o swoje zdrowie, nie możemy narażać się na niepotrzebne i często groźne sytuacje, gdy początkowo niewinna infekcja, której nie doleczyliśmy w odpowiedni sposób, kończy się ponad tygodniową rekonwalescencją, zażywaniem antybiotyków i przymusowym pobytem w łóżku.

Tym bardziej sprawa wydaje się oczywista w przypadku cięższych infekcji jak grypa, czy takich wymagających antybiotykoterapii jak angina. Powtarzam ponownie – w takich sytuacjach NIE TRENUJEMY, tylko dochodzimy do zdrowia w domowym zaciszu. Bagatelizowanie tych chorób może skończyć się pobytem w szpitalu i groźnymi dla zdrowia i życia powikłaniami jak zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, zapalenie mięśnia sercowego i wiele innych.
Wiemy już, że trening w trakcie choroby tylko wydłuża powrót do zdrowia, a nawet grozi jego utratą. Teraz zastanówmy się, jak i kiedy wrócić do treningów, gdy przydarzyła się nam nieplanowana przerwa spowodowana infekcją.

Początkowe pytanie: „Jak szybko po chorobie można wrócić do treningów?” ma niejednoznaczną odpowiedź: to zależy. Przede wszystkim od rodzaju i nasilenia infekcji, jaka się nam przytrafiła, a także od indywidualnych zdolności regeneracyjnych. W łagodnych zapaleniach pierwszy trening radziłbym zrobić pod koniec tygodnia od początku choroby. Tzn. jeśli choroba zaczęła się w poniedziałek, osoby szczególnie ambitne mogą potruchtać już w sobotę czy niedzielę. Natomiast w przypadku poważnych zakażeń, które wymagały antybiotykoterapii lub którym towarzyszyła wysoka temperatura ciała w okolicach 40 st. C okres bez wysiłku powinien wynosić ok. 2 tygodni. Nigdy mniej niż wynosi czas antybiotykoterapii.

Najczęstszym błędem jest powrót do normalnych treningów zaraz po ustąpieniu najcięższych objawów choroby. Do pracy na pełnych obrotach organizm musi ponownie się przystosować. Prowadzi do tego droga składająca się z trzech kroków, w których przywracamy kolejne cechy treningu do poziomu sprzed choroby.
W pierwszej kolejności staramy się wrócić do normalnej ilości treningów. Następnie stopniowo wydłużamy nasze sesje biegowe. Gdy i ta cecha osiągnie wartość „przedchorobową” powracamy do wyjściowej intensywności. Cały ten proces można zamknąć w zależności od choroby w kilku - kilkunastu dniach.

Pierwsze treningi powinny cechować niską intensywnością w okolicach 60% HR max. I ograniczać się do 30-40 minut biegu. Jeśli dzień po takim treningu czujemy się w pełni zregenerowani, a objawy choroby nie powróciły, możemy wydłużyć czas treningu, nadal przy zachowaniu umiarkowanej intensywności. W pierwszym tygodniu po chorobie skupiamy się na powrocie do normalnej częstości i długości treningów. Zwiększenie intensywności jest ostatnim krokiem. Nie należy go podejmować zbyt szybko, gdyż system immunologiczny jest szczególnie wrażliwy na nagłe zwiększenie obciążenia treningowego w takiej postaci. Dlatego szczególnie w tym okresie sesje cięższe należy przeplatać biegami regeneracyjnymi.

Startować, nie startować?

 

Co zrobić w sytuacji, gdy choroba przytrafiła się nam przed ważnym startem, do którego przygotowywaliśmy się np. cały rok? Wtedy trzeba zastanowić się, na chłodno przeanalizować wszystkie za i przeciw. Najlepiej jeśli nasza zdroworozsądkowa decyzja zostanie poparta obiektywnym badaniem lekarskim. Wysiłek maratoński, a nawet półmaratoński nie jest przecież błahą sprawą. Jeśli choroba jest poważna, mamy wysoką temperaturę i czujemy się mocno osłabieni podejmowanie ryzyka związanego z długim biegiem nie ma sensu. I tak najprawdopodobniej nie będziemy w stanie osiągnąć wymarzonego wyniku, a tylko zaryzykujemy własnym zdrowiem.
W przypadku zwykłego przeziębienia gra może być warta świeczki. Przypominam jednak, że nie sposób dać tutaj jedną radę dla wszystkich. Stan zdrowia powinien być w takiej sytuacji przeanalizowany indywidualnie, najlepiej przez lekarza posiadającego chociażby elementarną wiedzę na temat wysiłku sportowego.

Pomimo frustracji spowodowanej niemożnością trenowania czy startu w zawodach warto skupić się w tym trudnym okresie na odpowiedniej regeneracji organizmu. Najlepsze, co możemy wtedy zrobić to zadbać o zdrowy sen, właściwą dietę i unikanie stanów stresowych dla organizmu. Wysiłek fizyczny, stres psychiczny, przegrzanie, wychłodzenie to najbardziej niepożądane dla nas sytuacje.
Umiejętność radzenia sobie z chorobą i jak najszybsze z niej wychodzenie można potraktować jako nową umiejętność, dzięki której w przyszłości będziemy szybko i właściwie reagować, gdy znów znajdziemy się w tak niekorzystnym położeniu.

parkrun Gdańsk 31.05.2014


poniedziałek, 26 maja 2014

parkrun 24.05.2014 - relacja

Na ostatnim parkrun'ie pomimo pięknej pogody pojawiło się mniej biegaczy niż zazwyczaj. Czy ludzie w Trójmieście nagle przestali biegać? Nic bardziej mylnego. Duża część biegowych zapaleńców rozjechała się po okolicy by startować w dłuższych zawodach (dychy, triatlony, czy inne tego typu samoumartwiacze :p), których w ten weekend nie brakowało. Większość pewnie skusiła się na darmowy kwidzyński Bieg Papiernika, który z tego co czytałem okazał się wielkim sukcesem organizacyjnym ;)

Do nich właśnie kieruję moją relację, bo pomimo nieobecności dużej liczby stałych bywalców, na parkrunie wcale nie było nudno. Być może było nawet ciekawiej niż zwykle, bo bieg nie miał faworytów a lejący się z nieba żar dodał rywalizacji na każdym poziomie nieco pikanterii. Relacja będzie miała oczywiście charakter subiektywny, bo zasadniczo miałem okazję obserwować tylko to co działo się przede mną ;-)

Temperatura 20-kilka stopni o poranku zapowiadała, że ten bieg, choć jedynie 5-kilometrowy, zapamiętamy na długo. W parku Raegana pojawiłem się tuż przed startem. Dobrze, że rozgrzałem się po drodze, bo na linię startu stanąłem "z marszu" i nie było już czasu na dodatkowe rozciąganie. Początek jak zwykle mocny w wykonaniu dużej grupy osób. Nauczony doświadczeniem i sceptyczny co do bicia rekordów przy takiej pogodzie nie wystrzeliłem razem z nimi do przodu. Decyzja dobra, biorąc pod uwagę, że spora część osób nie wytrzymała nadanego sobie tempa nawet przez pierwsze okrążenie.
Po wyjściu na pierwszą prostą i złapaniu rytmu plasowałem się na ok. 10 pozycji. Na czoło wysunęli się Tomasz Makarski i Marcin Wietecha. Po drodze udało mi się ustalić z jednym z zawodników, że "idziemy" ok. 3:50/min. Pomyślałem: Oj, ciut za szybko chyba. Biegło mi się jednak na tyle komfortowo, że postanowiłem trzymać tempo. Po pierwszej pętli sytuacja się nieco wyklarowała. Czołówka przedstawiała się następująco: Makarski, Wietecha................ Nawrocki, Petelski, Król (kolejnosć między tymi trzema stale się zmieniała), i na końcu ja - Kiełboń. Z zaznaczeniem, że pierwsi dwaj mieli już sporą przewagę, a pozostali byli właściwie w nieco rozciągniętej, ale wciąż jednej grupie.
I wtedy... zaczęły się zawody :D Uciekającą dwójkę postanowił zaatakować p. Mariusz Nawrocki. Wydawało się to nie lada wyczynem, bo ich przewaga wynosiła kilkaset metrów. Jak się okazało, to minutową stratę można nadrobić nawet na 2,5kilometrowej pętli. Sytuację miał o tyle ułatwioną, że wspomniani wcześniej prowadzący wyraźnie zaczęli słabnąć, zwłaszcza Marcin Wietecha.
Ja na taki atak na pewno nie byłem przygotowany, pozostała mi walka o 4 pozycję z dwójką biegaczy: Petelski, Król. Zacząłem się przesuwać do przodu w tym samym co zwykle momencie, czyli w połowie przedostatniej prostej. Lekkie wzniesienie powoduje, że większość osób w tym miejscu słabnie, a ja czuję się jak ryba w wodzie mogąc wykorzystać siłę zdobytą na leśnych wybieganiach. Chociaż żaden z nich nie odpuszczał, to udało się wyprzedzić ich jeszcze przed ostatnim nawrotem i spokojnie dobiec do mety jako 4. P. Mariusz Nawrocki po swojej szarży ostatecznie zajął 2. miejsce, a Marcin Wietecha prawie przepłacił pierwszą zabójczą pętlę utratą miejsca na podium, bo uprzedził mnie jedynie o 6 sekund.
Bezkonkurencyjny okazał się Tomasz Makarski z wynikiem 18:10.
Pierwsza na mecie wśród Pań zameldowała się moja Żona Ewelina ;-)

Pełne wyniki: http://www.parkrun.pl/gdansk/rezultaty/weeklyresults/?runSeqNumber=121

Bieg choć nie był tak szybki jak zwykle, to (przynajmniej z mojej perspektywy) okazał się ciekawym pod względem zwrotów akcji i rywalizacji na trasie. Pogoda zrobiła również swoje, część osób przeliczyła się z możliwościami w tych warunkach. Nic się jednak nie stało, parkrun to zabawa i nauka. Oby tak samo było za tydzień :)

Na koniec dwie uwagi do wszystkich parkrun'owiczów:
1. Szanujmy pracę organizatorów i nie róbmy bałaganu przy wodopoju. Każdy swój kubeczek wyrzuca do kosza.
2. Właścicieli czworonogów proszę o zwrócenie większej uwagi na swoich pupili, głównymi uczestnikami w biegu mimo wszystko niech pozostaną ludzie ;)

Pozdrawiam
Michał

Niestety nie mogę relacji ubarwić zdjęciami, gdyż jedyne jakie znalazłem są chronione prawami autorskimi. Odsyłam więc na stronę http://www.trojmiasto.sport.pl/sport-trojmiasto/5,111862,16030529,Polska_Biega__Ponad_setka_biegaczy_w_Parkrun_Gdansk.html?i=0

poniedziałek, 19 maja 2014

Artykuł "Zdrowy jak biegacz" - www.treningbiegacza.pl


Tekst ukazał się na stronie http://www.treningbiegacza.pl/zdrowy-jak-biegacz-choroby-leczone-bieganiem

Można z dużą śmiałością stwierdzić, że w Polsce zapanowała mania biegania. Sport ten zaczyna bić dotychczasowe rekordy popularności. Staje się ulubioną rozrywką, sposobem na spędzenie wolnego czasu czy zrzucenie zbędnych kilogramów. Powodów do biegania jest oczywiście całe mnóstwo i można by długo je wymieniać. Zastanówmy się jednak, jak bieganie wpływa na nasze zdrowie. Czy przynosi korzyści, czy tylko zwiększa ryzyko urazów?  Ogromna większość biegaczy zapytana o zalety zdrowotne tego rodzaju aktywności fizycznej z pewnością potwierdzi tezę, że wpływ ten jest pozytywny. Co jednak konkretnie dzieje się z organizmem osoby, która biega? Jak zmieniają się wyniki testów laboratoryjnych w zależności od ilości treningu? I w końcu, czy bieganie może być rodzajem terapii leczniczej? Odpowiedzi na wszystkie te pytania szukajcie w tekście poniżej.

Ciśnienie na bieganie

Skalę problemu, jakim jest nadciśnienie tętnicze dobrze pokazują liczby. Ok. 30% (!) dorosłych Polaków boryka się z tym problemem. Ilość osób dotkniętych nadciśnieniem stale się powiększa. Na świecie liczba chorych zbliża się do 1 miliarda! Ogromna większość tych przypadków nie ma zdiagnozowanej przyczyny – jest to tzw. nadciśnienie samoistne. Wcale nie oznacza to, że osoby, które mają predyspozycje genetyczne, z pewności zachorują. W dużym stopniu każdy z nas jest kowalem własnego losu i może uchronić się przed rozwojem choroby albo zapobiegać jej dalszemu postępowi.
Im wyższy poziom sprawności fizycznej prezentujemy, tym mniejsze ryzyko rozwinięcia się nadciśnienia tętniczego. Badania pokazują, że umiarkowany wysiłek fizyczny w zakresie 40-60% VO2max jest w stanie znacząco zredukować ciśnienie tętnicze krwi u osób z już rozwiniętą chorobą. Oznacza to, że osoba, u której rozpoznano nadciśnienie, ma szansę na uniknięcie kosztownej i drogiej terapii lub chociażby redukcję dawek stosowanych leków.

Maratoński rytm serca

Bieganie jest doskonałym sposobem na zwiększenie wydolności układu sercowo-naczyniowego. Ten rodzaj aktywności wykorzystuje zarówno kwasy tłuszczowe, jak i węglowodany do produkcji energii. Typowy biegacz ma wyraźnie niższe od reszty populacji tętno spoczynkowe, jak również wysoki maksymalny pobór tlenu. Badania echokardiograficzne wskazują też na występowanie u biegaczy większej w stosunku do ogólnej populacji lewej komory serca. Dzięki efektywnej pracy serce tłoczy z każdym uderzeniem większą ilość krwi.  Tzw. „serce sportowca” uznawane kiedyś za patologię jest po prostu fizjologicznym obrazem bardzo wydolnego narządu.
Oczywistym jest, że biegacze nie są odporni na organiczne choroby serca, czyli te związane z jego strukturą. Dlatego dokładne badanie lekarskie, EKG czy echokardiografia serca powinny znaleźć się w panelu badań każdego z nich, zwłaszcza młodych sportowców. Pozwoli to np. na wykrycie kardiomiopatii, która jest jedną z wiodących przyczyn nagłej śmierci w tej grupie. Bieganie ma poza tym pozytywny wpływ na szereg czynników ryzyka choroby wieńcowej serca, co tłumaczy niższe występowanie incydentów wieńcowych u sportowców wytrzymałościowych.

Słodka tajemnica biegacza

Sportowy styl życia może być związany z mniejszym ryzykiem występowania cukrzycy typu 2. Dzieje się tak za sprawą zwiększonej pod wpływem wysiłku wrażliwości tkanek na insulinę, co pozwala lepiej kontrolować poziom cukru we krwi.
Być może również ten sam mechanizm tłumaczy możliwość redukcji dawek leków przeciwcukrzycowych u osób, które regularnie biegają. Co ciekawe występuje pozytywna korelacja pomiędzy długością, jak i intensywnością wysiłku a zmniejszeniem ilości przyjmowanych leków. Tak samo jak w przypadku nadciśnienia tętniczego bieganie może pomóc w walce z tym schorzeniem, a w początkowych stadiach zapobiec potrzebie przyjmowania leków.

Hartowane kości

W pewnym momencie każdy z nas wraz z wiekiem zaczyna stopniowo tracić masę kostną. Związane jest to z utratą gęstości mineralnej kości. Szczególne nasilenie tych procesów występuje  pod wpływem zmian w gospodarce hormonalnej u kobiet po menopauzie, niejednokrotnie prowadząc do osteoporozy i złamań patologicznych.
Jak się okazuje bieganie może być częścią terapii przeciw osteoporozie. Regularny trening przyczynia się do spowolnienia związanej z wiekiem utraty masy kośćca zarówno u mężczyzn, jak i kobiet po 50 r.ż.

Dobre bieganie na dobry tłuszcz

Nasze społeczeństwo bardziej świadome własnego zdrowia wie, że znajdujący się we krwi cholesterol ma różne oblicza. Pojęcia HDL, LDL nie są nikomu obce. Pora na kolejną dawkę wiedzy. Największy wpływ biegania na gospodarkę lipidową ludzkiego organizmu wyraża się we wzroście ilość HDL zwanego potocznie „dobrym cholesterolem”. W tym przypadku korelacja jest największa, im więcej biegamy, tym większe uzyskujemy poziomy HDL. Nieco mniejszy wpływ biegania zaobserwowano pod kątem obniżenia ilości „lipoprotein o małej gęstości” czyli LDL. Wpływ ten jest jednak na tyle znaczący, że pozwala zmniejszyć dawki leków hipolipemizujących osobom trenującym odpowiednio długo i regularnie. Warto zauważyć analogię do leków przeciwnadciśnieniowych i przeciwcukrzycowych, to już trzecia choroba, którą leczyć można również bieganiem!

W zdrowym ciele, zdrowy duch!

Być może nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale problemy psychiczne zaczynają być jednymi z najczęstszych schorzeń we współczesnym świecie. Nieświadomość wynika z faktu, że nikt nie chwali się wizytą u psychiatry, żeby znajomi nie wzięli go za wariata. Jest to jednak taka sama choroba jak każda inna.
Osoby z depresją poprawy samopoczucia mogą szukać również w bieganiu. Badania potwierdzają, że obok leczenia farmakologicznego i terapii behawioralnej, trening fizyczny może być skuteczną formą walki z depresją. Dla niektórych chorych staje się wręcz ostatnią deską ratunku, gdy standardowe leczenie nie przynosi skutku.
Mechanizmy leżące u podstaw przeciwdepresyjnego działania ćwiczeń są nadal niejasne. Dane dotyczące pozytywnych efektów aktywności fizycznej na nastrój, niezależnie od zysków sprawności, sugerują, żeby skupić się na częstotliwości ich wykonywania, a nie czasie trwania czy intensywności. Co ciekawe, pomimo tego, że depresja może być przyczyną demotywacji i porzucenia sportowego trybu życia, to liczba osób rezygnujących z aktywności nie różni się wśród chorych na depresję, w porównaniu do populacji ogólnej.

Bieganie bieganiu nie równe

Podsumowując wszystkie zalety biegania jako świetnego sposobu na zachowanie zdrowia warto zaznaczyć, że korzyści wynikające z uprawiania tego sportu zależą w znaczący sposób od kilku czynników. Wpływ na układ krążenia, profil lipidowy i gospodarkę węglowodanową jest bardziej wyraźny u osób z długim stażem treningowym. Co więcej z badań na dużej liczbie populacji przeprowadzonych przez Dr Paula Williama pod nazwą National  Runners Health Study wynika, że większe korzyści zdrowotne odnoszą osoby biegające więcej i szybciej. To kolejna motywacja, by częściej wyjść poza własną strefę komfortu. O ile z badań można wnioskować, że warto ćwiczyć więcej niż rekomendują organizacje  zdrowotne (5 razy w tygodniu po 30 minut umiarkowanego wysiłku), to nie ustalono górnej granicy ilości i intensywności wysiłku, powyżej której korzyści maleją. Wydaje się to sprawą wybitnie indywidualną, zależną od stopnia wytrenowania i w praktyce trudną do ustalenia. Pozostaje biegać i wsłuchiwać się we własny organizm, dbając o harmonijny rozwój w pełnym zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Bibliografia:
  • Relationship of distance run per week to coronary heart disease risk factors in 8283 male runners. The National Runners' Health Study. Williams PT. Arch Intern Med. 1997 Jan 27;157(2):191-8.
  • The Benefits of Exercise for the Clinically Depressed. Lynette L. Craft, Ph.D. and Frank M. Perna, Ed.D., Ph.D. Prim Care Companion J Clin Psychiatry. 2004; 6(3): 104–111.
  • Running as treatment for depression. John H. Greist, M.D. Comprehensive Psychiatry. Volume 20, Issue 1, January–February 1979, Pages 41–54.
  • Running versus weight lifting in the treatment of depression. Doyne, Elizabeth J. Journal of Consulting and Clinical Psychology, Vol 55(5), Oct 1987, 748-754.
  • Health effects of recreational running in women. Some epidemiological and preventive aspects. Marti B. Sports Med. 1991 Jan;11(1):20-51.
  • Cardiovascular aspects of running. Cantwell JD. Clin Sports Med. 1985 Oct;4(4):627-40.
  • Lower prevalence of hypertension, hypercholesterolemia, and diabetes in marathoners. Williams PT. Med Sci Sports Exerc. 2009 Mar;41(3):523-9.
  • Bone health in endurance athletes: runners, cyclists, and swimmers. Scofield KL, Hecht S. Curr Sports Med Rep. 2012 Nov-Dec;11(6):328-34.

Recenzja stroju biegowego Compressport


  Recenzja ukazała się na stronie http://www.treningbiegacza.pl/spodenki-i-koszulka-biegowa-od-compressport-test-sprzetu

Do pisania tej recenzji zasiadałem dwukrotnie. Za pierwszym razem potraktowałem sprawę zbyt pobieżnie. To by błąd, o czym przekonacie się w dalej. Testowane produkty wymagały bowiem dokładnej analizy wszystkich za i przeciw. Myślę, że po przeczytaniu tego tekstu nie tylko w mojej, ale również w Waszej ocenie, produkty Compressport zasłużą, jeśli nie od razu na jednoznaczna pochwałę, to przynajmniej na należną im uwagę.
Spośród członów redakcji Treningbiegacza.pl to m.in. ja zostałem wybrany do oceny produktów ze stajni tej szwajcarskiej firmy. Wnioski jakie wysnułem na temat skarpet kompresyjnych w jednym z moich wcześniejszych artykułów (opierałem się jedynie na doniesieniach naukowych) miałem skonfrontować z użyciem kompresji w praktyce.
Firma Compressport uchodzi za jedną z czołowych marek pod względem jakości proponowanej przez nią odzieży kompresyjnej. Istnienie kompresji w bieganiu zaczęło się od skarpet. Obecnie oferty Compressport jest bardzo szeroka, a wśród garderoby dedykowanej biegaczom  znajdziemy też opaski na uda, rękawki na ramiona, opaski na łydki, nogawki, spodenki i koszulki.
Strój jaki przyszło mi testować skierowany jest do wymagających biegaczy, którzy zwracają uwagę na każdy szczegół i wymagają od sprzętu komfortu i niezawodności. W sposób szczególny również do tych, którzy lubią w trakcie treningów wyruszyć po za asfaltowe drogi i startować w zawodach w urozmaiconym pod względem nawierzchni i ukształtowania terenie.
Elementy tego stroju to Koszulka Biegowa Compressport Trail Shirt i Spodnie Biegowe Compressport Trail Shorts. O ile wiedza na temat funkcji jaką mają spełniać skarpety kompresyjne trafiła już „pod strzechy”, o tyle zalety ucisku stosowanego w obrębie innych partii ciała nie dla wszystkich muszą być oczywiste.



Zacznijmy od koszulki. Oprócz kilku innych zalet jakie posiada, jej unikalna cecha wyróżniająca ją wśród innych koszulek biegowych, pod postacią kompresji ma wg opisu producenta przyczynić się do lepszego natelnowania mięśni, a co za tym idzie szybszej potreningowej regeneracji. Osobiście trudno mi jednoznacznie zawyrokować czy rzeczywiście taki efekt wystąpił w trakcie moich testów. Pewny jestem za to innych zalet tego produktu. Koszulka Compressport jest niebywale lekka (0,9g na cm3)i przewiewna. Niewątpliwie może być stosowana zarówno w upalne dni, jak i trakcie zimowych wybiegań stanowiąc pierwsza warstwę odzieży. Dzięki ścisłemu przyleganiu do ciała bardzo dobrze odprowadza pot, który jeśli nie wyparowuje od razu, to gromadzi się w miejscach (np. na plecach), które pomimo że gromadzącej się tam wilgoci, nie utrudniają biegania (mokrą koszulkę trudno jedna zdjąć, jest to jednak cena za jej dopasowanie).  Po założeniu odczuwalne jest delikatne opinanie się koszulki na ciele. Silikonowe wstawki na rękawkach i u dołu koszuli (na wewnętrznych powierzchniach) potęgują efekt zespolenia ciała z odzieżą. Naprawdę czułem się jakbym miał na sobie drugą skórę. Jak gdyby zewnętrzny pancerz, który pomaga utrzymać wyprostowaną sylwetkę i ułatwia stabilna pracę ramion. Za każdym razem, gdy zakładam koszulkę Compressport mam wrażenie, że jestem bardziej wyprostowany, korpus i ramiona poruszają się pewnie, bez zbędnych ruchów. Ileż to razy widziałem biegaczy wpatrzonych w czubki swoich butów. Szczególnie w trakcie długich wysiłków zawodnicy mają  tendencję do garbienia się, gubienia techniki biegu i przyjmowani dziwnych, z pewnością nie ergonomicznych póz. Koszulka Compressport może być dla nich dobrą propozycją by pomóc w doskonaleniu w tym zakresie. Wspomniana wcześniej stabilizacja pracy górnych partii ciała może z kolei okazać się kluczowa na ostatnich kilometrach długich zawodów (tj. maratony, biegi ultra). Zwłaszcza w górzystym terenie, gdzie praca rąk jest intensywniejsza niż w biegach po płaskim.



Należy zauważyć, że koszulka dopracowana jest w najmniejszych detalach. Obniżony tył nie pozwoli na odsłonięcie naszych pleców, brak nadmiernie uciskających ściągaczy na kołnierzyku i rękawkach dodaje komfortu. Bardzo dobrym rozwiązanie jest możliwość rozsunięcia zamka na dużej długości (u mnie wypada to na wysokości dolnego końca mostka). Zdecydowanie poprawia to komfort biegu w upalne dni. Jeśli jesteśmy przy upałach, to przy użytkowaniu w dużym nasłonecznieniu polecałbym koszulkę w kolorze białym, który bardziej odbij promienie słoneczne. Ja miałem przyjemność biegać w czarnej. Również nie narzekam, przynajmniej jest łatwiejsza do utrzymania w czystości. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Wybór zależy od przeznaczenia, w jaki sposób częściej będziemy jej używać.



Jeśli chodzi o spodenki, to w tej części sportowej garderoby kompresja jest zdecydowanie wyraźniej odczuwalna. O ile w obrębie pośladków spodenki opinają ciało jako zwyczajne legginsy, to w obrębie ud ucisk stopniowo rośnie od góry, by najbardziej dać znać o sobie tuż nad kolanem. Podążając za opisem producenta, ma to przynieść efekty podobne jak w skarpetach: poprawa krążenia krwi, sprawne dostarczanie tlenu i energii do mięśni, jednocześnie lepsza eliminacja toksyn, a także ograniczenie wstrząsów dzięki stabilizacji mięśni. Hmm, tylko jak to wszystko ocenić? Ocena jest  mocno subiektywna, ale w końcu przecież właśnie o to chodzi. Chodzi o to, żeby NAM było lepiej. I ja mogę śmiało powiedzieć: Było mi lepiej! Najprościej rzecz ujmując: kompresja jest w pewnym sensie przyjemna. Stopniowany ucisk niewątpliwie wpływa na pobudzenie krążenia krwi i oddziaływuje na receptory w skórze na danym obszarze. Co więcej, mamy poczucie stabilizacji pracy mięśni ud, które wydaja się pracować efektywniej. Czy przełożyło się to na poprawę mojego wyniku w zawodach (w czasie testów bieg na 10km)? Nie wiem. Musiałbym przeprowadzić dwa niezależne testy z i bez spodenek, w identycznych warunkach. A to raczej trudno zrobić, o ile to w ogóle wykonalne. Bez wątpienia jednak wrażenia związane z uciskiem są pozytywne. Spodenki, jak i koszulka dodały mi pewności siebie. Wygląda się w nich bardziej PRO.



Tak samo jak i w koszulce, tak w spodenkach producent zadbał o najwyższą jakość wykonania. Płaskie szwy i przewiewny materiał (nie spotkałem się z podobnym w inny strojach sportowych) w obrębie krocza zapewniają niezbędny w tej okolicy komfort nawet podczas długich biegów. Warto w tym kontekście zapamiętać pewna regułę. Pod oddychające, termo aktywne spodenki NIE zakładamy bawełnianej bielizny, bo poprzez kumulacje w niej wilgoci zmniejsza się komfort użytkowania nawet najlepszych spodenek, które mogą w takiej sytuacji nie uchronić od otarć.
Z przodu ud mamy do czynienia z unikalnym rozwiązaniem. Jak wcześniej wspomniałem, produkty przeze mnie testowane dedykowane są biegaczom off-road’owym, a jak wiadomo tacy częściej zaglądają na wzniesienia. Dla ułatwienia wspinania się na najbardziej strome szczyty na udach znajdują się antypoślizgowe silikonowe nadruki, które ułatwiają opieranie dłoni o te miejsca. W mojej ocenie mogą być one przydatne w sytuacji, gdy resztkami sił walczymy o dotarcie do mety. Z mojego doświadczenia i mechaniki biegu wynika, że zamiast podpierania rękami, lepiej pochylić się do przodu i wydajniej pracować rękami. Pozwoli to na większe uaktywnienie mięśni pośladkowych, przy jednoczesnym odciążeniu zmęczonych ud. W przypadku wspierania się na udach działamy wręcz odwrotnie, pośladki się rozluźniają, a większość pracy spoczywa na naszych czwórkach. Odpowiednią technikę stosujemy, więc zależnie od tego, które mięsnie chcemy odciążyć.



Na spodenkach znalazło się jeszcze jedno niespotykane rozwiązanie. Chodzi o wzmacniany silikonem 9-cio cm pas u góry spodenek. To element moim zdaniem zbędny, który teoretycznie  ma stabilizować odcinek lędźwiowy kręgosłupa i  oddalić zmęczenie tej części pleców. Efekt wielce wątpliwy. Pasek w prawdzie trzyma się na swoim miejscu, ale jedyny powodowany przez niego efekt to bardziej spocona (przez silikonowe wstawki) w tym miejscu skóra. Mogłoby go więc nie być.
Z tyłu spodenek znajdziemy natomiast średniej wielkości kieszeń, do której bez problemu zmieści się 2 żele energetyczne, kluczyki do samochodu albo telefon. Dla większej pewności wolałbym, żeby była zapinana na zamek. W obecnej postaci (kieszeń i nachodząca na nią z góry materiałowa klapka) spełniła swoją rolę. Choć w trakcie biegu po lesie kilkukrotnie zdarzyło mi się sięgnąć do niej by sprawdzić czy kluczyki do samochodu wciąż tam są. Nic jednak nie zginęło.



Dokonując podsumowania obu testowanych produktów mogę z czystym sumieniem stwierdzić ze odzież kompresyjna marki Compressport to najwyższej jakości produkty dedykowane biegaczom. Wykończenie detali, a także zastosowane rozwiania dają dużo komfortu i pozwalają skupić się na radości z treningu czy współzawodnictwa. Według mnie korzyści te stają się bardziej odczuwalne wraz ze wzrastającym dystansem. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by w pełnym komforcie biegać w nich również na krótkich trasach.
Nie twierdzę, że odzież kompresyjna zaprezentowana w teście jest dla każdego. Z pewnością potrzeba kilku sesji by się do niej przyzwyczaić. Na pewno warto jednak dać jej szanse, by przekonać się na własnej skórze jak na nas działa. Również mnogość rodzajów tej odzieży daje nadzieję, że każdy znajdzie coś dla siebie. Rosnąca popularność i powiększająca się liczba ofert zmusi również producentów do zaproponowania entuzjastom kompresji bardziej atrakcyjnych niż obecnie cen.

sobota, 3 maja 2014

10 powodów, dla których warto wybrać Podkarpacie na obóz kolarski lub wyprawę :)


Przykładowa fotka z 1. majowego rajdu ;)


Czasami jest tak, że żeby coś docenić trzeba spojrzeć na to z inne perspektywy. Chociaż na Podkarpaciu mieszkałem do rozpoczęcia studiów (czyli jakieś 19 lat), to doceniam ten region dopiero teraz, gdy przez kilka lat byłem zmuszony (albo chciałem) studiować gdzie indziej.
Aktualnie kolejny weekend spędzam w południowo-wschodniej Polsce. Przez ten czas zaliczyłem kilka rowerowych tras. Również takich, po których pierwszy raz przecierałem szlak, o istnieniu i świetności których nie wiedzialem wcześniej. Błądząc wśród kolorowych pól zboża i rzepaku przyszło mi do głowy (jak to podczas jazdy rowerem) kilka pomysłów. Pod zastanowienie wziąłem między innymi fakt, że naszej podkarpackie ściezki idealnie nadają się do rowerowego szaleństwa. Część z nich postanowiłem spisać. Tak przedstawia się moja lista:

1. Ukształtowanie terenu - każdy znajdzie tu coś dla siebie. Mając mapę i trochę orientacji można wyznaczyć trasę o dowolnej długości, która będzie prowadziła tylko po płaskim lub tylko po górkach. Oczywiście bez problemu da się to połączyć. Dla chętnych wrażeń nie zabraknie przewyższeń które mocno przyspieszają oddech.

2. Asfalt - klasa. Większość dróg ma na prawdę dobrą nawierzchnię. Wszędzie w Polsce nie byłem, ale bez skrupułów mogę stwierdzić, że Podkarpacie pod tym względem bije na głowę Pomorze, Warmię i Mazury, Podlasie, Lubelskie. Przyjemnie jedzie się po dywanikach wśród pól i lasów ;)

3. Off-road - miłośnicy MTB znajdą tu trasy o różnym stopniu trudności i profilu. Błota nie zabraknie :)

4. Pogoda - oczywiście najlepsza w Polsce. Kto śledzi prognozy w TV dobrze wie, że u nas jest zawsze najcieplej i najbardziej słonecznie w kraju. Nic tylko jeździć!

5. Krajobraz i natura- góry, pogórza, lasy, łąki, rzeki. Wszystko to cieszy oko podczas rowerowych eskapad. Nie trudno też o spotkanie z przyrodą - bociany, sarny, zające to dzisiejsi towarzysze mojej 60km przejażdżki.

6. Kobiety - uśmiechnięte i co najlepsze gotowe na każde rowerowe wyzwanie, nie pękające przed żadną górką. Kto podejmuje rękawice? ;)

7. Ludzie - pogodni, radośni, pozytywnie nastawieni do kolarzy. Nikt kto poprosi o pomoc nie zostanie odesłany. Polecam pojeździć i sprawdzić.

8. Pustki - chociaż coraz więcej turystów do nas zagląda to kolarzy jest na tyle mało, że nawet przy 100km trasie można żadnego nie spotkać. Kto nie lubi tłumów - Podkarpacie wita!

9. Imprezy, zawody - na mapie regionu pojawia się coraz więcej imprez kolarskich. Będąc na miejscu warto spróbować się z lokalnym zawodnikami. Emocje gwarantowane!

10. Nie samym rowerem żyje człowiek - atrakcje jakie oferuje Podkarpacie zadowolą każdego. Po treningu czy rekreacyjnej wycieczce można skorzystać z bogatej oferty kulturalnej czy sportowej.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Przedświąteczny miks ;)


Długo mnie tu nie było. Nie znaczy to jednak, że wieje u mnie nudą. Nic z tych rzeczy. Działo się i to całkiem sporo ;)
Po moim pierwszym ultra biegu niby wszystko wróciło do normy. Intensywne kąpiele w solance trzy dni pod rząd postawiły mnie na nogi. Poczułem się na tyle pewnie, że kolejny tydzień trenowałem jak gdyby nigdy nic. Aż do pierwszego bólu kolana... Tylko głupiec mógł pomyśleć, że taki skrajnie bezsensowny wyczyn obejdzie się bez konsekwencji. Kolano zaczęło boleć na długim wybieganiu, ból nie minął na kolejnym treningu, co więcej, na następnym jeszcze się nasilił. Dopiero w momencie gdy musiałem przerwac trening dotarło do mnie, że odwrotu nie ma i trzeba przełknąć tą gorzką pigułkę. Kilka dni odpoczynku, własna diagnoza - najbardziej pasowało mi to na ITBS. Zespół pasma  biodrowo-piszczelowego. Odciążenie kolana, ćwiczenia rozciagające + automasaż. Do tego lód i maść przeciwzapalna. Zbliżał się jednak półmaraton, obiecałem koledze, że pobiegniemy razem - słowa dotrzymałem. Choć nie obyło się bez przygód.

zdj. WejherRun


Zdjęcie nie mojego autorstwa, ale swoją statuetkę mam w Gdańsku, a piszę to będąc na cieplutkim Południu :D

Tak przy okazji to bieganie jest fajne, zwłaszcza przed zawodami. Codziennie można piec nowy biszkopt :D



No ale wracając do kolanka. Po półmaratonie jednak nie przeszło... Niespodzianka :p Na szczęście tydzień odpoczynku (dokładnie 5 dni) i kilka zabiegów krio na oddziale rehabilitacji, gdzie miałem akurat zajęcia, pozwoliły pozbyć się bólu. Przy okazji wizyty na tym oddziale potwierdziłem słuszność mojej diagnozy. ITBS jak w mordę strzelił, wiem zatem jak temu przeciwdziałać. Pozostaje tylko szukać przyczyn.

Po krótkiej analizie przyczyn nasuwa się kilka: a to buty już nie pierwszej nowości, a to inaczej ustawiam lewą stopę przy lądowaniu na ziemi (właśnie lewe kolano bolało), a to zmniejszyłem ilość treningów wzmacniających mięśnie stabilizujące kolano, a to nie wiadomo jak (:p) w miesiącu marcu przebiegłem o 90km więcej niż w miesiącu poprzednim. Do wyboru do koloru. Nie ma jednak tego złego, trzeba wyciągnąć wnioski i nie powielać błędów w przyszłości. Wymiar kary i tak był minimalny, bo mogło skończyć się gorzej.

Jeśli już jesteśmy przy nauce to muszę wspomnieć o wykładzie, w którym miałem przyjemność uczestniczyć. Meritum Bank zorganizował spotkanie na gdańskiej Oliwie z Radosławem Dudyczem. Nikomu go chyba nie trzeba przedstawiać. W dodatku okazał się bardzo w porządku człowiekiem, a ze spotkania wyniosłem masę cennych rad... i kilka fantów wygranych w konkursie. Pas będzie jak znalazł na Poniedziałkowy Bieg EMAUS na trasie Przeworsk - Jarosław.


Jedno z pytań konkursowych było na tyle łatwe (wzór na HR max), wystarczyło tylko jak najszybciej odpowiedzieć. Dobrze, że się wtedy udało, bo pozostałe pytania były poza moim zasięgiem.

Do rzeczy. Radek Dudycz mocno ostudził moją niedoświadczona głowę. On na pewno wie co mówi, wystarczy prześledzić jego karierę i wyniki. Oto kilka wyrwanych notatek z wykładu, które może komuś pomogą biegać mądrzej.

Maraton to wydatek energetyczny ok. 3tys. kcal.
średnio wydalamy podczas biegu 4 litry potu.
Zawodnik dobrze przygotowany do maratonu powinien mieć "w nogach" 1000km treningów na 1km biegu, czyli łącznie 42 000km!
Minimalny wiek to wg Radka 25lat i 1-3lat biegania przed maratońskim debiutem.
Zawodowcy debiutują w tych zawodach w wieku ok. 28lat, najlepsze wyniki osiągają w wieku 32-36lat.
Rekord życiowy pada u zawodowców między 5 a 10 startem w maratonie.

Kilka błędów, które zdarzają się debiutantom:
- Bieg "z marszu" czyli bez przygotowania - tak, są tacy
- zbyt długie i obciążające przygotowania - wszyscy wiemy, że można przedobrzyć
- brak startów kontrolnych i wyciągania z nich wniosków
- brak balansu między startami a treningami, czyli tzw. biegacz startujący co weekend, który nie ma czasu zrobić uczciwego treningu

Teraz jeszcze kilka miłych nowinek.
Nawiązałem współpracę z portalem Treningbiegacza.pl Do tej pory ukazały się na nim dwa moje artykuły, które można znaleźć na http://treningbiegacza.pl/author/michalkielbon Mam nadzieję że to początek ciekawej przygody.

Dostałem ostatnio do testów żele energetyczne Squeezy
http://skarpetykompresyjne.pl/squeezy-zel-energetyczny-o-smaku-malinowym-33g-p1160.html



A także odzież kompresyjną - koszulka i spodenki.
http://skarpetykompresyjne.pl/koszulka-biegowa-compressport-trail-shirt-p1043.html
http://skarpetykompresyjne.pl/spodnie-biegowe-compressport-trail-shorts-p1042.html

Gdy tylko pojawią się odpowiednie teksty podam linki do recenzji.

I to by było na tyle. Obecnie mam więcej czasu na trening, bo jest okres Świąteczny. Największy problem to nie nakładać zbyt dużych obciążeń treningowych. A kusi bardzo, bo czasu dużo i można korzystać z biegania, roweru, basenu, siłowni... Najważniejsze to jednak dobrze się bawić. Tego Wam i sobie życzę! Wesołych Świąt!

Alleluja!


niedziela, 23 marca 2014

Mój pierwszy bieg ultra - 55km "W poszukiwaniu wiosny"


Na wstępie trzeba się przyznać, że nie był to najlepszy pomysł z robieniem takiego biegu właśnie w tym momencie moich startów, możliwości czy przygotowań. To, że nie jestem na coś takiego przygotowany wiedziałem. Jednak osoby tak uparte jak ja, słabo przyjmują racjonalne głosy i pewnych rzeczy muszą doświadczyć na własnej skórze, żeby sie przekonać. Tak też się stało, trasa sprowadziła mnie do parteru. Myślałem że pokonam ją dużym wysiłkiem, ale w dobrym stylu. Niestety końcówka wyglądała jak w znanym filmiku "idę, nie idę".

 

Pobudka o 6:30. Wszystko co potrzebne przygotowałem dzień wcześniej, więc tylko szybkie śniadanie i marsz na SKM-kę. Po dłuższej chwili czekania dojeżdżam do stacji Sopot Kamienny Potok, lokalizuję początek szlaku czerwonego i w drogę. LINK do strony nt. szlaku.



Znaki wskazują, że do mety dzisiejszego odcinka mam 54,5km. Nastawienie jest pozytywne, pomimo dziwnie obolałych nóg. Od poniedziałku do soboty trenowałem tylko 2 razy wiec powinieniem być świeży, ale pewnie czuje w nogach jeszcze zeszły tydzień. Nie wróży to najlepiej przed taką trasą.
Początkowo szlak leci między domami. Zanim jednak znajdę sie w administarcyjnym rejonie Gdyni biegnę przez rezerwat przyrody "Łęg nad Swelinią". Znaki urywają sie w okolicach osiedli Bernardowo i Wielki Kack. Jak sie dalej okazuje to taka miejska tradycja. Następny taki miejski odcinek to okolice Chwarzna, gdzie też nie ma oznaczeń.



Zanim tam dotrę zaliczam bardzo przyjemny odcinek w rezerwacie Kacze Łęgi. Z Chwarzna czeka mnie długi leśny odcinek, ponad 15km w górę i w dół po ścieżkach. Tutaj szlak raz jest oznaczony, a raz na rozwidleniu dróg nie wiadomo gdzie skręcić. W ogóle te biało- czerowone znaki Szlku Wejherowskiego sprawiają wrażenie jakby malował je pijany leśnik. Widać, że w wielu miejscach były poprawiane, nie mogę jednak zrozumieć po co część z nich zoostała zamalowywana by za kilkadziesiąt metrów dalej namalować nowy znaczek na innym drzewie.



Po 3h docieram na 25km, nie jestem więc jeszcze nawet w połowie. Zmęczenie określiłbym na średnie, jak się niedługo okaże "ściana" była już blisko. Z tego miejsca udaje się w stronę Bieszkowic, oganiam się od psów, które towarzyszą mi kilka razy na całej trasie, ale o tym później. Za Bieszkowicami zaczyna się potencjalnie przyjemny odcinek, pełen jezior, których brzegi są tak płaskie, że wydaje się jakby chciały z nich wyjść. Po drodze mijam Jeziora: Zawiat, Bieszkowickie, Wygoda, Płasznik i Borowo. Pięknie wyglądają ukryte wśród lasów, z taflą wody gładką jak lustro, na którym jedyne rysy to startujące w popłochu kaczki.



Ten odcinek nie jest dla mnie niestety sielanką. Zaczynam być coraz bardziej zmęczony, miejscami przechodzę do marszu, staram się dużo pić i jeść na zapas chociaż od 30km czuje ból brzucha i lekkie mdłości. Jakoś udaje mi się dotrzeć do szosy z Wejherowa do Nowego Dworu. W tym miejscu mijam dystans maratonu, fakt że docieram tu po 5h i 20min. od startu utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze zrobiłem wybierając dopiero czerwiec na maratoński debiut. Wprawdzie pagórkowaty teren, jedzenie i picie "z plecaka", a także kilka innych niedogodności nie sprzyjają biciu rekordów, mimo wszystko mogłem to zrobić nieco szybciej.



Chociaż do mety zostało 12km, to ten ostatnio odcinek zajmuje mi 1h i 20min. To tylko pokazuje jak byłem zmęczony. Probowałem ratować się żelem energetycznym i snickersem, które pomagały tylko na chwilę.
Czas biegł niemiłosiernie wolno, tak samo wolno ubywały kolejne metry. Bieg przeplatałem marszem, bo ból w nogach był już spory, nie taki nie do wytrzymania, ale mocno dyskomfortowy. A ja nie jestem przyzwyczajony do tego, że czegoś nie mogę zrobić. "Ja robię wszystko co chce i jak chce". Ten pyszałek we mnie dostał jednak na tyle mocno w kość, że trochę się uspokoił. Ostatecznie docieram do pierwszych zabudowań Wejherowa. Wizyta w sklepie, zdjęcie przed dworcem, mogę się przebrać i czekać na SKM-kę w stronę Gdańska. Udało się! Poznałem jak jeszcze jestem słaby i jak długa droga do dobrego biegania. Ukończenie trasy daje jednak nadzieję, że co by się nie działo to łatwo się nie poddam. Mały sukces.



Trasa czerwonego szlaku Wejherowskiego jest dość ciekawa. Pomimo że przebiega przez kilka terenów zabudowanych (ja osobiście tego nie lubię, ale dla kogoś może to być plus co do skrócenia wycieczki lub wizyty w sklepie), jest również na tyle dzika, że można zakosztować obcowania z przyrodą. Mijane po drodze jeziora wyglądały bardzo zachęcająco i warto by było kiedyś spróbować w nich kąpieli.
Technicznie szlak nie jest bardzo trudny. W pierwszej połowie składa się głównie z małych zbiegów i podbiegów. Druga część jest raczej płaska. Miejscami trakt jest piaszczysty co utrudnia poruszanie się na rowerze, mimo to na trasie spotkałem kilku rowerzystów. Powalone drzewa to też standard.
W oczy rzuca się duża eksploatacja tych terenów przez leśników, ale też przez okolicznych mieszkańców. Wycinka drzew jest normą w zasadzie na każdym etapie szlaku (oprócz rezerwatów). Jeziora też nie uchroniły się od ingerencji człowieka.
Oznaczenie trasy w większości jest do przyjęcia, występuje jednak kilkanaście miejsc gdzie trzeba skręcać w ciemno w jedną z odnóg, żeby dopiero po kilkuset metrach przekonać się czy jesteśmy na dobrej ścieżce. Mapa na niewiele się wtedy zdaje, bo nie wiemy gdzie dokładnie w gąszczu leśnych dróg się znajdujemy. Dodaje to pewnego smaczku całej wycieczce, deprymuje gdy chce się trasę pokonać jak najszybciej.

Na trasę wziąłem pakunek o wadze ok. 5kg. Niby niewiele, ale biegnie się znacznie trudniej z czymś takim na plecach. Wczoraj nie odczuwałem zmęczenia w tej okolicy, dzisiaj jak to piszę, barki dają o sobie znać. Zabrałem ze sobą 2,5l izotoniku, który wystarczył w zasadzie "na styk". Po drodze zjadłem 2 snickersy, 50g żelków, 100g rodzynek i 20g żel energetyczny, który "wchodził" najlepiej ze wszystkich tych przekąsek, pomimo że "wciągnąłem" go pod koniec trasy, kiedy miałem ciągłe mdłości. Oprócz tego w tobołku była mapa, kilometraż trasy, kurtka p-deszczowa, pieniądze, legitymacja, suszone morele i rodzynki.

Nie mogę nie wspomnieć tu o kilkunastu sytuacjach, gdy byłem goniony przez ujadające psy. Dla mnie jest to zmora, która na szczeście jeszcze nie śni mi sie po nocach, ale znacznie zmniejsza przyjemność z biegania. Nie darzę czworonogów zbytnią miłością ze względu na doświadczenia z dzieciństwa, dlatego argumenty "pan się nie boi, on nie gryzie" niezbyt mnie przekonują. Jeśli więc czyta mnie jakiś miłośnik tych zwierząt to prosiłbym o uwzględnienie, oprócz komfortu czworonogów, również komfortu osób, którym przyjdzie z nimi spotykać. Jeśli spacerujesz z psem bez smyczy to przynajmniej na czas mijania się z biegaczem przytrzymaj swojego zwierzaka (90% psów kompletnie nie reaguje na słowne komendy właścicieli). Jeśli Twój pies jest agresywny ("on tylko szczeka") wobec obcych, zamknij bramę swojego domostwa, niech nie gania za "intruzami" przez pół wsi.

Cała przygoda skończyła się pozytywnie. Nie mam kontuzji, a dzisiaj jestem w stanie normalnie chodzić ;) Nauczyłem się czegoś w temacie długich biegów, wiem jaki ból może towarzyszyć takim trasom. Daje to motywację do dalszego rozwoju, pokonywana własnych barier. W dodatku była to dobra (jedna z ostatnich) okazja do poznania okolic między Trójmiastem a Wejherowem. Jedyny minus całego przedsięwzięcia jest taki, że biegłem sam. Czasem tak trzeba, żeby przekonać się o własnych słabościach ;)